Od wczorajszego wieczoru staram się nie zrobić
krzywdy sobie i innym. Chodzę „jak potłuczona”, obijając się o ściany, potykając o kota, który ledwo daje
radę zwiewać spod nóg tym bardziej, że lubi te nogi. Wampirze dzieci chowają
się przede mną żeby nie ogłuchnąć od wrzasku wampirzej matki a tata Wampir
delikatnie daje do zrozumienia, że przeginam (swoją drogą ciągle mam nadzieję,
że ta delikatność trwać będzie zawsze i cierpliwość anielska jego nigdy się nie
skończy).
drodze – zabawki przede wszystkim, ale też szklanki, szklaneczki, butelki,
talerzyki, które stoją zawsze nie w tym miejscu, w którym stać powinny. O
okruchach po „Grzesiach” nie wspomnę a
klejące siedzisko kanapy od równie klejących łapek wampirzej córki ubrudzonych
owocami pominę milczeniem.
tak naprawdę normalnie mi nie przeszkadza), chlapiący wodą po całej kuchni kot,
ściereczka źle odwieszona lub nie powieszona w ogóle. Tak naprawdę przeszkadza
mi nawet moja osoba, którą najchętniej zamknęłabym w miejscu odosobnienia.
Patrząc w lustro rano widzę potwora – oczy i twarz zapuchnięte jakbym piła do
tegoż lustra tydzień, z przerwą na
posiłki, brzuch wielki jakbym balon połknęła. Ręce się trzęsą i nerwa telepie w
środku bez powodu. Czuję się stara i nieatrakcyjna. Zdecydowanie nie powinnam w
tym czasie wychodzić z domu. Powinnam być izolowana, z tym że izolatka powinna
mieć duże łóżko, przy łóżku duuuużo słodyczy i innych pysznych rzeczy –
krewetki, sushi (bo to dni kiedy zjadłabym konia z kopytami). No i obowiązkowo
dzban czerwonego wytrawnego wina – jeden na dobę. To wszystko dla dobra ludzi,
którzy mnie otaczają.
gdybym mogła się oddzielić w tym czasie od świata… Choć później przychodzą
kolejne dni, kiedy boli brzuch, piersi i płakać się chce na reklamach z małymi
dziećmi i zwierzaczkami… To daje jakieś 10 do 15 dni wolnego w domu, w wygodnym
wyrku z żarciem pod nosem…
rzeczywistości.